W drodze do Indii
Kilka dni przed wylotem bałem się całej imprezy. Ściskało mnie w dołku, słabo spałem, a kupa nie trzymała się kupy. Trochę więcej to było niż zwykły stres przedwyjazdowy. W końcu jednak ruszyliśmy w drogę. Od razu okazało się, że spora część obaw związana była z samym lotem. Na ostatniej wyprawie kiepsko zniosłem lot i pewnie organizm bronił się przed kolejnym. Z resztą na National Geografic ciągle rozbijają jakiś samolot więc było się czego obawiać. Poszło jednak gładko, a lot do Frkanfurtu przeleciał jak jazda autobusem do Skarżyska. Poruszanie się po europejskich lotniskach to w sumie bułka z masłem. Nie lataliśmy dużo, a w sumie przesiadka odbywa się jak przepędzenie owiec z pastwiska na pastwisko. Samolot do Bomabaju to nie w kij dmuchał. Olbrzym. A ludzie którzy zbierali się na lot to już Azja. Przynajmniej z wyglądu. Lufthansa jest spoko. W pierwszym samolocie dostaliśmy kanapki i kawę. Niestety brak kanapek wegetariańskich. Iza zniesmaczona odstąpiła mi swoją, więc miałem dwie. W drugim to już całkiem był wypas.. Karmili nas jak przed katastrofą. Wybór posiłków, desery, napoje, lekkie alkohole. Niepotrzebnie się niepokoiliśmy i robili kanapki na drogę. Jednak osiem godzin w samolocie to już całkiem dużo i po prostu zaczęło mi się nudzić. Czułem się jak cegła lecąca na budowę. Nic się nie działo i nic się nie chciało. Z ulgą usłyszałem, że lądujemy. Straszono trochę lotniskiem w Bombaju ale moim zdaniem lotnisko nie było gorsze niż np. w Atenach. Trochę więcej biurokracji i oddawanie dziwnych formularzy wypełnianych jeszcze w samolocie. I tak najbardziej wkurzało mnie czekanie na bagaż. Ludzie tłoczyli się przy taśmie jak kujawski, bagaże przesuwały się leniwie i z przerwami. Zanim wyjechały nasze minęło jeszcze z 30 min. Potem jeszcze kontrola bagażu(?) na wyjście i wyszliśmy z lotniska. Wewnątrz było miejscami dość ciepło ale ściana ciepła nie chciała nas wypuścić z lotniska. W sumie dziwne to nie było, w końcu to najgorętsze miesiące w roku. Przed wyjściem z lotniska policja strzegła kawałka wolnej przestrzeni, bo inaczej tłum ludzi czegoś chcących zatrzymałby nas w wyjściu jak ta ściana ciepła. Obawiałem się, że kierowcy z hotelu znudziło się czekanie tą godzinę więcej, o którą się spóźniliśmy. W końcu była 2 w nocy. Jednak był, choć chwilę zeszło zanim zobaczyłem go w tym tłumie za płotkiem. Wyglądało jakby mnie poznał bo machał do mnie tabliczką z moim nazwiskiem. A jednak zadziałało zamawianie przez Internet, bo już się obawiałem że po nocy sami będziemy musieli się dostać do zarezerwowanego hotelu. Tymczasem śniady pan przywitał się z nami i poprowadził opłotkami na parking piętrowy, gdzie ku naszemu zaskoczeniu stała nie zdezelowana taryfa a wypasiony Suw w skórze i z Klimą. Dalej poszło gładko. Indyjscy globtroterzy ostrzegali w Internecie, że jazda tu to przygoda, ale jeśli ktoś jeździł po Grecji, południowych Włoszech czy Hiszpanii nie powinien się dziwić. No może tylko jazda lewą stroną może trochę rozpraszać. Opisywane przez internautów slumsy w drodze do centrum były, ale jakoś nie ekscytowaliśmy się. Kierowca od czasu do czasu zagadywał z serii, gdyby coś było widać to by było… ale jego angielski był marny. Marniejszy niż marynowane ogórki z Lidla. W hotelu już na nas czekali. Pan od transportu nie załapał się na napiwek, bo nie mieliśmy ani grosza tutejszej waluty. Trochę formalności i sprawdzanie płatności i za chwilę do windy. Szyb wyglądał trochę jak dostawiony na miejscu kawałka budynku, który odpadł. Tu i tam niespasowany i wiały dziury na zewnątrz. Spoko. Potem korytarzem jak na promie na Kretę. I wreszcie nasz deluxe pokój. Na zdjęciach wyglądał trochę lepiej ale w sumie nie tak źle. W Polsce to nazywał by się co najwyżej hotelik albo tanie noclegi. Ale tego się spodziewaliśmy. W końcu klimę miał, wiatrak, telewizor i lodówka jest no i własna łazienka. Tylko młody gość co nas przyprowadził bardzo jeszcze chciał sobie pogadać a tu czwarta rano tutejszego czasu. Jednak poszedł, gdy okazało się że marny angielski ma jak wiadomo co. Jakoś rozlokowaliśmy się i założyli moskitierę choć było trudno i nie wisi jak trzeba. Cały ten sprzęt do chłodzenia rzęził jak gruźlik na leczeniu w Rabce. Są jednak stopery…