Puducherry – Tanjore

Mamy większość dnia bo autobus niby o 17:00. Chcemy znowu do kina ale przy wymeldowywaniu odmówiono nam przechowania bagażu – dziadostwo. A niby tacy religijni i pokoje nazywają jak różne cnoty i przymioty, a na ich pomoc w ogóle nie można liczyć. Próbujemy na dworcu kolejowym a tu niespodzianka. Żeby zostawić bagaż w przechowalni kolejowej trzeba mieć bilet na pociąg. No to już po kinie – przecież nie pójdziemy z plecakami. Wszystko już mam przepocone a ledwo 40 min jesteśmy na dworze a po nogach spływają mi strumyki potu. Z braku alternatywy idziemy do knajpy. Dobrze, że nadarza się z Klimą. To jedna z tych w stylu europejskim a w zasadzie francuskim. Ciasteczka, ciasta, sałatki normalna kawa i normalne kanapki z wędlinką na bagietkach. Wypas siedzimy tu ze 2.5h Na dworcu autobusowym jest przechowalnia. Z ulgą zostawiamy plecaki po 20rupii. Mamy trochę czasu więc idziemy do ogrodu botanicznego, który jest w pobliżu. Wejście darmo, ale ogród w rozsypce. Masa śmieci, alejki rozleciane, wiele zniszczeń. Kiedyś jednak musiało być tu fajnie. Przynajmniej cicho i teren zacieniony. Po powrocie na dworzec okazuje się, że nie o 17 a o 17:30 jest nasz autobus do Tanjore, gdzie mamy oglądać świątynię wpisaną na listę Unesco. Nie wiem czemu uwidziało nam się, że nasz autobus to jeden z tych 10 co są na rozkładzie. Tym bardziej, że wokół stało ze 200 autobusów o których nie było mowy w żadnym rozkładzie. A ile się przez pół godziny ich przewinęło… Oczywiście jak przyjechał ten, o którym myśleliśmy, że to ten to się okazało, że nie ten. Popadliśmy wleką panikę bo to był jedyny, który można było zidentyfikować. Teraz nie zostało nam już nic innego jak pytać. Oczywiście dostaliśmy masę sprzecznych informacji, a jeden mądrzejszy gość, który coś mówił po angielsku i chciał pomóc poradził nam, żebyśmy chodzili i pytali. He He. To poradził. Jest już 17:30. Pytam konduktora – których tu pełno z różnych autobusów. Coś zaczął machać, pokazywać, mówić. Generalnie, że zaraz będzie. I nagle zaczął pokazywać na jakiś autobus który właśnie wjeżdżał. Lecimy, pytamy kondziora – to ten. Dla pewności pytamy jeszcze kierowcę – potwierdził. Jakiś pasażer z tyłu stanowczo twierdził, że to nie ten ale dwie najważniejsze osoby w autobusie potwierdziły więc go olaliśmy. Zajęliśmy dobre miejsca za kierowcą. Kondzior nas kasuje po 65 za osobę ale trasa dość długa. Teraz na bilecie mamy czarno na białym, że jedziemy dobrze.

Jest przed osiemnastą – jeszcze jasno więc możemy sobie popodziwiać życie wzdłuż drogi. Autobus jest rozklekotany jak zwykle. Zresztą tu jeśli chodzi o rzeczy użytkowe to niema przesady formy nad treścią. Króluje prostota, toteż wyposażenie autobusu jest podobne do wyposażenia trabanta. Co miało się urwać już się urwało, reszta działa. Nawierzchnia dróg nie jest taka zła, coś jak u nas na drogach trzy cyfrowych. Tylko krajówki są lepsze. Problemem jest ich wąskość. Ruch jest spory a we wsiach lepianki stoją zaraz przy drodze – bez pobocza. Tam autobus jedzie wolno i tylko ryczy swym potężnym klaksonem. Jedziemy fajną drogą porośniętą z obydwu stron dużymi drzewami, których korony łączą się nad drogą. Pęd powietrza i cień przez nie rzucany pozwalają znieść tą podróż w upalny dzień. Powoli robi się ciemno a wsie są tutaj oświetlane zwykłymi jarzeniówkami. Muszą się zbliżać jakieś wybory, bo ciągle widzimy jakieś wiece mające raczej wydźwięk karnawału. Podobizna wybieranego jedzie na wielkim wozie obwieszonym kwiatami, zaprzężonym w woły lub traktor. Strzelają petardy a wokół masa ludzi. Wozy zaprzężone w woły nie są tu rzadkością. Dodatkowo woły mają pomalowane rogi. Np. w barwy narodowe Indii. Jedziemy przez kilka większych miasteczek gdzie organizowane są krótkie postoje. Na jednym z nich zakupuję na obiadek cebulę w cieście i coś w cieście co ładnie wyglądało ale nie byłem w stanie dowiedzieć się co to. Wsiadałem już w biegu. Zaczęło się robić późno. Ta podróż chyba będzie trwała dużej niż przewodnikowe 4h.

Dojeżdżamy do Tanjore przed północą. W centrum wielka stacja autobusowa. Ale wszystko prawie opustoszałe. Jednak niektóre biznesy mają się jeszcze dobrze i kupujemy sobie banany i wodę. Nieopodal koczuje grupka rikszarzy. Jeden nawet podchodzi. Nie wiemy dokładnie co chce bo bariera językowa. Ja mu mówię, że nie chcemy jechać bo nasz hotel jest na tym placu a on wymienił nam wszystkie hotele w mieście. Może chciał pomóc. Dochodzimy do hotelu, który wygląda całkiem przyzwoicie. Oglądamy cennik i bierzemy wypaśną dwójkę super extra de lux z Klimą za 1000. Pan skraca do minimum formalności rejestracyjne bo widzi, że jesteśmy zmachani. To dobrze bo czasem każde z nas ma do wypełnienia kartkę A4 gdzie trzeba podać wiele danych, czasami imię ojca albo zawód. A potem i tak kserują sobie paszporty. Pokój przyzwoity. A nawet trochę lepiej.

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *