Kochin – Munnar
Poranek jakoś znacznie lepszy. Może dlatego że całą noc mieliśmy otwarte okna a wieczór był odrobinę chłodniejszy po deszczu. Okna mają moskitierę. Więc jest ok. Zbieramy zabawki bo dziś wyjazd do Munnaru. Położonej wysoko w górach miejscowości pomiędzy polami herbacianymi. Ma być tam chłodniej i atmosfera raczej kurortowa. Dojazd tylko autobusem i to z 5 godzin. Śniadanie tam gdzie zwykle. Kelnerzy chodzą w fajnych ubrankach z czapeczką z fantazyjnym grzebykiem a-la kogut. Nie chce mi się kombinować więc powtarzam zestaw z wczoraj tylko wołowina w omlecie jakby pikantniejsza. Iza eksperymentuje. Dostaje jajko sadzone podpatrzone wczoraj i fry tomato – czyli jak się nam wydawało opieczony pomidor. Do tego porota to taki naleśnik podawany jako zagrycha zamiast chleba. Naleśnik jest grubszy i nie słodki. Pomidor wjeżdża poszatkowany i z masą warzyw i przypraw. Po chwili Iza nam przyświeca świeczkami w oczach. Od razu zrobił się jakiś nastrój. Eksperymentalne danie jest zazwyczaj świeczko twórcze. Gaszenie świeczek jest trudne i wymaga połowy litra wody.
Przy wyczekoutowaniu z hotelu płacę kartą bo jest okazja. Jednak płacenie kartą to nie standard tutaj. Doliczają mi 2.5% ale i tak się opłaca. Za pokoje bez kilimy po 750 rupii za noc. Dobra cena. Jeszcze recepcjonista sprawdził nam telefonicznie o której mamy autobus i podpowiedział żeby nie dawać rikszarzowi więcej niż 25 rupii za kurs na dworzec. Miłe to. Rikszarz jakby wiedział że zostaliśmy ostrzeżeni i zażądał tylko 20 rupii. Jakoś gładko nam idzie wyszukiwanie autobusów. Jedno pytanie zaczepne, drugie okrążające a po trzecim siedzimy w autobusie. Ten wygląda już mocno trapersko. Niby jak ostatnie – też nie ma szyb i drzwi tylko nieprzejrzyste rolety. Ale jest mocno pogięty i wyeksploatowany. Chyba starszy model. Oczywiście Tata Motors. Nawet plecaki z bólem zmieściły się na podsufitowe półki. W autobusie jeszcze czworo białasów. Jakaś para przed nami i dwóch chłopaków (może też para) za nami. Ruszamy, kondzior kasuje 160 rupii za dwa bilety. Początkowo nudy. Autobus przedziera się przez zakorkowane miasto. Po jakiś 3 godzinach teren staje się coraz bardziej interesujący. Pniemy się w górę w zielonym, wilgotnym lesie. A droga staje się coraz węższa. Autobus łamie się na serpentyciastych zakrętach. Kierowca nie oszczędza pojazdu i jeździmy na siedzeniach od brzegu do brzegu. Droga momentami ma szerokość autobusu i podziwiamy wielometrowe przepaście. Chmurzy się i po chwili zaczyna padać. Zacina przez okna bez szyb więc wszyscy opuszczają karbowane rolety. Autobus zamienia się w pędzącego szalonego żółwia. Można patrzyć tylko przez jego wybałuszone gały. Iza jest już zielonkawa i istnieje uzasadnione ryzyko zanieczyszczenia żółwiowi wnętrzności. W końcu jednak przestaje padać i uchylamy nieco skorupy. Wyłaniają się bajkowo położone herbaciane pola. Mamy widoki na wielki górskie doliny. To trochę inne Indie niż dotychczas.
Docieramy do Munnaru ok. 16:00 Oczywiście zaraz napada na nas jakiś rikszarz z ofertą wszystkiego czego chcemy. Transport, noclegi. Olewamy i kierujemy się o informacji turystycznej która jest w zasięgu wzroku. W informacji siedzi doskonale poinformowany pan. Dostajemy informacje o połączeniach do Mysoru, porady i sugestie. Korzystając z dobrej passy pytamy o noclegi i też dostajemy informacje o noclegach i o możliwościach zwiedzania. Możliwości nie mamy za wiele ponieważ planowaliśmy zostać tu tylko 1 nocleg. Idziemy do pobliskiego sugerowanego hotelu. Niestety – brak miejsc ale panowie gładko prowadzą nas do sąsiedniego i tam mamy już miejsce. Pokój ok. Nawet z widokiem. Klimat jest tak umiarkowany, że w pokojach nie mat tego całego sprzętu do chłodzenia. Ani wiatraka, ani klimy. Wygląda na to, że były by tu zbędne. Szybko zostawimy graty bo dnia zostało już niewiele i chcemy jeszcze coś zobaczyć. Okazuje się jednak, że jest tu sporo do zobaczenia i trudno podjąć decyzje co zobaczyć. Rikszarze chętnie by nam wcisnęli jakiś tour ale nie chcemy. Szwędamy się trochę po miasteczku. Położone jest na wysokości 1500m pomiędzy trzema wzgórzami na szczycie każdego jest inna świątynia. Katolicka, meczet i świątynia hinduistyczna. Jest tu wyraźnie chłodniej, nie całkiem zimno ale da się oddychać. Niektórzy hindusi chodzą w kurtkach. No dla nich to prawie alaska 22 stopnie. Handel kwitnie. W jednym pasażu znajdujemy – Chicken korner – restaurację nie wegetariańską. W środku sporo ludzi więc musi być smacznie. Menu jest fajne bo z obrazkami i w końcu wiadomo co się zamawia. Zamawiam fry kurczaka z frytkami i masala tee a Iza oprócz tej samej herbaty – warzywa frytowane i porota i deser owocowy, który okazał się deserem w zsiadłym mleku. Knajpa jest ok. i prawdopodobnie zjemy tam jutro śniadanie. Obsługa chwali się nam kolekcją banknotów zostawionych przez turystów i monet. Dostajemy księgę pamiątkową – zostawiamy złotówkę w monetach i 10 złoty w banknocie do ich kolekcji bo nie mieli. Czynimy wpis w księdze.
Naradzamy się i postanawiamy zostać o jeden dzień dłużej. To pozwoli nam co nieco zobaczyć i zwiedzić. Idziemy ponownie do informacji. Ustalamy wstępne szczegóły wycieczek na jutro. Umawiamy się około 9. Na koniec nieśmiało pytam o sklep z piwem. Od razu wyczuli człowieka w potrzebie bo specjalnie dla mnie został wysłany człowiek do sklepu po dwa piwa. W oczekiwaniu na browara gadaliśmy sobie z panem o naszych krajach. Piwo jest – nawet nie chcieli żadnej gratyfikacji – czad. Umawiamy się na jutro i wracamy do hotelu. Trzeba by przedłużyć nocleg ale okazuje się że jest weekend i brak. Ale oczywiście następuje sprawdzenie czy czegoś ciekawego nie ma po sąsiedzku. Taka wzajemna, sąsiedzka pomoc. Oglądamy kolejne pokoje i też są ok. Jedyny problem to, że będziemy musieli się przeprowadzić jutro ok. 9 do sąsiedniego budynku. Wszyscy idą na rękę. Nawet pranie które tu zamówiliśmy zostanie przyniesione jutro do drugiego budynku. Nieźle. Wieczorem przy piwku radzimy o planach na następne dni. Zostało trochę ponad tydzień do odlotu i trzeba by je precyzyjnie wykorzystać. Liczymy dni i planujemy przejazdy. Część trzeba będzie wykonać w nocy. Nie jest źle i trochę jeszcze zobaczymy.