Majsur

Pociąg nie spóźnił się tak jak się spodziewaliśmy. Widać cała trasa pociągu była za krótka. 20 minut to żadne spóźnienie. Na dojeździe do Majsuru było jeszcze ciemno ale ludzie w slipperze już się pakowali. Nawet tuż przed wjazdem na stację było ledwo co jasno. Niechętnie przystąpiliśmy do pakowania rzeczy po nocy w pociągu. Nawet po wjeździe na stację ludzie nieśpiesznie opuszczali pociąg, ale i tak byliśmy jednymi z ostatnich. Trochę się obawialiśmy że zaczną nas odstawiać na bocznicę jak kiedyś. Spałem fatalnie. Wydawało się, że mając więcej niż 10 godzin snu, będzie można się wyspać. Ale dostałem nagle kataru i większość nocy walczyłem z oddechem, bo w ciasnym leżu na najwyższym miejscu w slipperze dostawałem lekkiej klaustrofobii. Słowem spałem może ze 30 min i wysiadłem trochę jak zombie. Apropo zombie. Tegoroczne indie są niczym zobieland. Indyjskie „zombie” snują się po miastach obijając się o siebie i nie zwracając na siebie uwagi. Jeżeli pomiędzy zombie niechcący zapląta się biały człowiek, niektóre zombie budzą się z letargu i przejawiają oznaki życia. Np. taryfiarze, którzy stoją wraz z innymi zombie na nasz widok niemrawo zbliżając się wołając – „Taxi, taxi!” aż chce się im to taxi zamówić. Podobnie zombie-żebracy. Nie żebrają pośród innych zombie, tkwiąc pośród nich i nie wyróżniają się z tłumu. Nie wiadomo czy to zapach czy kolor skóry niezarażonego zombizmem powodowały niepowstrzymaną chęć jedzenia. Z charakterystycznym ruchem ręki do ust wydawały się mówić – „brain, brain” a może „jeść, jeść” Jak od każdego zombie należało się szybko oddalić. 7:30 to trochę za wcześnie żeby się dokądś wybierać. Postanowiliśmy trochę zamarudzić na dworcu, napić się kawy czy herbaty. Widać że dworce w Indiach organizują się coraz lepiej. Ten w Majsurze jest jednym z lepszych przykładów. Perony i pomieszczenia są zmywane zmechanizowanymi myjkami które są sterowane przez grupę kobiet. To nowość i widać próbę zaktywizowania części ludzi i stworzenia nowych miejsc pracy. I dobrze bo dworce wyglądały czasem okropnie. Tymczasem tu zmywano nawet śmiecie z pomiędzy torów czym dawniej nikt się nie interesował i zwykle była to wylęgarnia szczurów, które masowo biegały po torach. Inne nowinki tak jak w Hubli – Osobna poczekalnia dla kobiet i dla jadących pociągami AC1, AC2, AC2 i slipper. Sprawdzano czy przesiadujący tam są uprawnieni i ewentualnych bezdomnych bez biletu przeganiano. Z reguły przy tych poczekalniach można też spotkać czystsze ubikacje . Całkowitą nowością są na dworcu kosze na śmieci. Może nie znajdują się w każdym możliwym miejscu, ale nie tak jak dawniej że można było 2 dni chodzić szukając kosza. Nowością są też płatne toaleto-łazienki, gdzie przed czy po podróży można się za opłatą załatwić czy odświeżyć pod prysznicami. Cena 5 rupii za toaletę i 10 za prysznic. Nad wyposażeniem powinni jeszcze trochę popracować ale to i tak spory krok do przodu. Zawsze uważałem że dopóki takie miejsca w Indiach będą płatne – hindusi będą się załatwiać pod płotem i nie myć, ale sądząc po kolejkach do tych przybytków – myliłem się. Zadekowaliśmy się na herbatce w dworcowej jadłodajni. Mimo wczesnej godziny muzyka grała prawie na full – chyba po to żeby jedzący się nie rozsiadali zbyt długo. Mimo to całkiem dużo ludzi zawitało na śniadanie. Iza skusiła się na masalę dosę ale ja nie byłem kompletnie głodny. Dosiedzieliśmy gdzieś do 9:30. Postanowiliśmy spróbować zostawić bagaże w przechowalni chociaż nie mieliśmy już aktualnego biletu. Zwykle bilet jest potrzebny. Okazało się, że można użyć biletu po podróży odbytej i nie ma z tym problemu. Świetnie, będzie można szukać noclegu na spokojnie, bez presji ciężkich plecaków. Przechowalnia na dworcu jak i inne dworcowe usługi to rzecz ekskluzywna. Pracuje tam z 4 ludzi i widać że to nie byle hindus. Panowie w koszulach i w spodniach do kantu. Księgi, formularze, kalki. Podajemy bilet, paszporty, składamy podpisy. Nasze plecaki dostają kwitek i my drugi. Sami sobie zanosimy bagaż na drewniane regały w ciemnym i ciasnym kantorku. Ale mamy kwit a kwit tutaj to podstawa. Kolejna nowość. Rikszarze nie biegają już bez ładu i składu po peronach i dworcu szukając potencjalnych – białych „ofiar” ktoś tam się zdarzył ale wystarczyło raz(!) odmówić. Wkrótce wyjaśniło się dlaczego. Musiało być sporo skarg na transport rikszą, ponieważ policja ostro pilnowała, żeby wszyscy rikszarze pod dworcem stworzyli kolejkę i włączali taksometr. Musiały być jakieś kary bo niewielu się wyłamywało. Stworzono prepaid taxi dla taksówek. A kolejkę riksz ustawiono poza terenem dworca.. Dawniej to niektórzy rikszarze wchodzili do pociągu i zaczepiali zaraz po przyjeździe, inni na peronie a inni na dworcu. Aż człowiekowi dziwnie. Puki co nie szukamy rikszy bo plecaki zostawione a pierwszy hotel do obejrzenia niedaleko. To rządowy hotel oddalony o jakieś 500 metrów od dworca – „Mayura Hoysala” Szybko tam docieramy. Budynek wygląda jak pałacyk i pierwsze wrażenie jest takie że nie będzie nas na niego stać. Ale okazuje się że pokój bez klimatyzacji można dostać za 1300 tylko dostępny będzie od 12. Wygląda całkiem nie źle, ale Iza ciśnie żeby obejrzeć inne. Ok do następnego w przystępnych cenach jest ok 1km. Pogoda fajna, nie za gorąco – w sumie przyjemny spacer. Podpatrujemy, że po mieście jeździ komunikacja miejska. I to w całkiem nowych autobusach. I ma nowe przystanki. Widać inwestycje w infrastrukturę. Centrum mocno rozkopane i bardziej przypomina to co zwykliśmy widzieć w Indiach. Wąskie uliczki, małe kramiki i wałęsające się krowy. Docieramy do Hotelu „Dasaprakash” w okolicy placu Ghandiego. Recepcja znajduje się wewnątrz sporego dziedzińca. Za kontuarem siedzi aż trzech recepcjonistów. Jeden pokazuje nam cennik. Oprócz droższych pokoi naszą uwagę przyciągają dwa. Jeden za 750 rupii a drugi za 1100. Pytamy jaka jest różnica. Droższy jest ponoć większy i ma toaletę w styli zachodnim. Czyli „skuter” a nie narciarz. Prosimy o pokazanie tego droższego. Wzywają pracownika. Jedziemy trochę windą i jeszcze trochę trzeba pokluczyć po korytarzach. Spory ten hotel. Pokój prosty, lamperia, lastryko, podstawowe wyposażenie, pościel na pierwszy rzut oka czysta. Ściany trochę brudne ale to standard. Typowo azjatycki standard. Nieźle choć bywało lepiej, ale też bywało gorzej. Robimy naradę bo poprzedni hotel niewiele droższy, ale ładniejszy a ten tylko trochę tańszy, sporo brzydszy, ale znacznie lepiej położony. W centrum i w pobliżu wszystkiego czego potrzebujemy. Wybieramy tańszy, czyli Dasaprakash, pomimo, że moim zdaniem prezentuje gorszy stosunek jakości do ceny. Nie meldujemy się jeszcze bo jest 10 a doba hotelowa jest 24 godzinna, co oznacza, że jeżeli zameldujemy się teraz to ostatniego dnia pobytu będziemy musieli się wymeldować przed 10. To by oznaczało nici z pospania. Niespiesznie wracamy na dworzec. Widząc wcześniej miejskie autobusy, zrodził się projekt, żeby z manelami z dworca do hotelu podjechać autobusem. Ale jakie są trasy? Jakaś mapa połączeń? Kto to może wiedzieć. Wiedzieć może Informacja Turystyczna, której biuro prężnie pręży pierś w postaci piersi pani informatorki, na dworcu. Biuro spore, duże puste regały na których próżno szukać mapek, planów, ulotek – no ale jest pani – pewnie wie wszystko. Może i wie ale nie o autobusach. W ogóle jest zdziwiona, że turysta chce nimi jeździć. Przecież są riksze. Spod dworca nie jeździ – to widzimy ale jeździ z pod bramy dworca 100m dalej. To do centrum nie jeździ – ale może w pobliżu? Ale przecież są riksze, ale przecież są autobusy. Autobusy nie jeżdżą do centrum. To może w pobliże – nie – jedźcie lepiej rikszą. Zaraz dostanie z liścia ta baba. Przydatna jest jak wodoodporny pisak na pustyni. Ok idziemy na świetnie zorganizowany – na pierwszy rzut oka – przystanek riksz, który też znajduje się pod bramą dworca. Idziemy do pierwszego w kolejce. Znajduje się to przy budce gdzie siedzi jakaś kontrola, która ma sprawdzać czy rikszarze włączają liczniki. Ile do hotelu Dasaprakasz? Pytamy. Już widać, że w rikszarzu obudził się zombie. Łypał płochliwie ślepiami na prawo i lewo i kazał wsiadać. Ale ile? Złapał za ramę rikszy i odciągnął ją parę metrów od wspomnianej budki. Ale ile? Kazał wsiadać i gdzieś poszedł. W tyłek wsadź sobie zombiaku swoją rikszę. Szybko oddalamy się zostawiając bandę rikszarzy z rozdziawionymi gębami. Myśleli, że nas wkręcą. Zamiast uczciwie włączyć licznik to od początku coś mataczą. 200 metrów dalej inny zmobiak – rikszarz chce nas zabrać. Ile do hotelu Dasaprakasz?. Do hotelu Dasaprakasz Paradise? – nie! Dasaprakasz i już – a to 40 rupii, na pewno 40 rupii? Za 2 osoby? Za 2 osoby to 30. Zaraz dostanie w ryj. Wyciągam kasę i pokazuje mu na banknotach. – Nie! Policja! wsiadaj wsiadaj. Widać, że się bo,i że zabiera klientów bez taksometru. Jedziemy jeszcze 2 razy upewniam się co do kasy ale w jego ustach 30 i 40 brzmi tak samo. Ok i tak obleci choć pewnie z taksometru wyszło by taniej. Za to on jeszcze próbował dopytywać czy na pewno nie chodzi o Dasprakasz Paradise. Nie, nie chodzi, my wiemy gdzie to jest i jak nie przestanie to wysiadamy. „Dziwnym” Trafem dowiózł nas na miejsce najkrótszą możliwą trasą do właściwego hotelu. Wcisnąłem mu 40 rupii i miał najwyraźniej głupią minę. Dalej nie wiem czy w końcu chodziło mu o 30 rupii czy też liczył na więcej. Przestało to nas interesować. Specyfika Indii polega na tym, że można z kimś coś szczegółowo omówić a potem okaże się, że my nie zrozumieliśmy, że oni nie zrozumieli, że Kopernik się pomylił i ziemia jest płaska jak abonament w T-Mobile. Osoba, która siedziała teraz w recepcji hotelu, wiedziała jaki pokój oglądaliśmy i gładko nam go przydzieliła. Tylko cena jest jakaś inna? 1500 rupii, ale miała być 1100 – jak to 1100? – Za dwa noclegi? Za jakie 2 – za jeden! Jak za jeden – za jeden to 1100!. Nie za jeden to 750. Cholera – bił bym aż by posiniało. Zatem dostaliśmy pokój, który wcześniej oglądaliśmy – za 750rupii a nie jak była mowa za 1100. To jak wyglądał ten za 1100? Kto to może wiedzieć. Za to ten stosunek jakości do ceny wskoczył właśnie na swoje miejsce. Jest godzina 11 i właśnie dopada nas śpioch po nocy w pociągu. Już wiem, że będę chory. Mam gorączkę i nos pełen glutów. Muszę się położyć a i Iza nie oponuje. Budzimy się po zmroku na krótki spacer. Co za zbieg okoliczności. W okolicy jest kilka sklepów z piwem. Dzielnica jest w podejrzana ale tylko trochę bardziej niż pozostałe dzielnice. Piwka jak pamiętacie są tu 650mililitrów więc kupuję 3. Cena 95 rupii za jedno czyli całkiem ok. Smarkam już na okrągło i nie daję rady wypić tego piwa. Trzeba spać.

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *