Grands Montets – Mer de Glace – Tramway du Mont Blank
Kolejny ranek wczesnym wstawaniem. W ogóle na wakacjach wstajemy wcześnie. Tu dodatkowo wczesne wstawanie wymuszają godziny jazdy kolejek. Jak chce się z nich więcej skorzystać to trzeba wcześniej do nich dojść i relatywnie wcześnie kończą. Najkrócej jeżdżą gondolówki, które najwyżej wjeżdżają te kończą ok 17. No może poza wjazdem na Aiguille du Midi. Potem zamykają te krótsze wjeżdżające do 2000m. Te kończą ok 17:30 18:00 (wyjątkiem była wczorajsza kolejka może dlatego, że obsługiwało ją tylko 2 ludzi. Jedna na dole i jedna na górze. Możliwe nawet, że była to ich własna kolejka) Najdłużej jeżdżą kolejki szynowe. Te mogą jeździć nawet do 20 godziny. Można więc to tak zaplanować żeby ciągle gdzieś jeździć i starczyło do wieczora. Taki jest plan na dziś. Na początek wracamy do kolejki na Aiguille des Grands Montets. Tam gdzie nie udało się wjechać wczoraj. Transport na tej trasie mamy już opanowany, więc ok 9:30 jesteśmy na dolnej stacji. Kolejki praktycznie nie ma i wsiadamy bez zbędnej zwłoki. Trasa wjazdu jest długa dlatego podzielono ją na dwa etapy. Pierwsza część nazywa się Lognan i dojeżdża się do stacji o tej samej nazwie na wysokości 1972m. Stąd już dużo widać. Bar i platforma widokowa jest już ponad roślinnością. Ponieważ wagoniki są ze sobą dość dobrze skomunikowane więc przesiadka odbywa się szybko i trzeba by bardzo chcieć żeby zatrzymać się na tym etapie. Może rozejrzymy się tu w drodze powrotnej. Drugi etap zaczyna się dość łagodnie by na końcu wspinać się do góry prawie jak winda w odległości kilku metrów od pionowej skały częściowo pokrytej lodowcem. W dole na skraju wąwozu, widać opuszczone zabudowania innej kolejki. Może jest czynna zimą. Ten wjazd i zjazd normalnie kosztują 31,5 euro od osoby. Piszę to, bo przed nami jeszcze jeszcze trochę wjazdów i chcę pokazać jak bardzo opłaca się kupić te bilety na kilka dni bez limitu.
Górna stacja to jedna wielka platforma widokowa. Początkowo spodziewałem się, że będzie tu trochę taka turystyczna fabryka jak na Aiguille du Midi ale nie. Budynek jest surowy, umieszczony na szpikulcu góry. Oprócz samej stacji jest tylko niewielki bufet z tarasem przynoszącym na myśl raczej nasze schroniska górskie. Taras odpada bo na zewnątrz – mimo pięknej pogody – tylko 5 stopni. No ale cóż to 3300m. Widoki zapierają dech. W każdą stronę świetny widok. Z jednej strony zieleniące się w dole Chamonix z drugiej widok na dolinę lodowcową Mer de Glace oraz stację kolejki przy której byliśmy przedwczoraj. Ale teraz to jest w dole. Prawie 1400m niżej. Jak dobrze pójdzie to dziś też tam będziemy. Ale najfajniejszy widok jest na lodowce. W zasięgu wzroku jest kilka w tym 2 co do wielkości lodowiec Francji – Glacier d’Argentière. Platformy widokowe są w zasadzie na każdą stronę i na kilku wysokościach. Góry, Lodowce i błękit nieba. Nigdy nie przypuszczałem że będę w tych wszystkich miejscach. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Można też zejść na lodowiec. Przygotowano w tym celu schody. Stąd można zacząć wyprawy na lodowiec. Oczywiście jak głoszą zamieszczone informacje – na własną odpowiedzialność. Bez raków i liny ani rusz. Dla zwykłych turystów wyznaczono bezpieczną strefę bo o tej porze roku ta część lodowca jest trochę niestabilna. Spacer po lodowcu to raczej jako ciekawostka bo akurat z udostępnionego miejsca widok był taki sobie. teraz trzeba będzie po tych wszystkich schodach wejść co na tej wysokości potrafi być wyczerpujące. Odpoczynek po każdych 10 stopniach. Bufet serwuje kawę, a do kawy można zmówić babeczkę z jagodami, które najwyraźniej wygniata i piecze pan za barem. Na oczach garstki turystów ugniata ciasto i formuje ciasteczka. Wyglądały naprawdę smakowicie i długo Izy nie trzeba było na nią namawiać. Nie była mała i musiała wystarczyć na nas dwoje bo razem z kawami cena robiła się znaczna. Gdybym miał porównać to wjazd tu jest znacznie ciekawszy niż na Aiguille du Midi. Fajniejsze widoki i zdecydowanie mniej ludzi. Gdyby nie imponujący przejazd Panoramic Mont Blanc to można by nawet tam nie jechać jeżeli oszczędności by były priorytetem.
O 11:40 byliśmy ponownie na stacji przesiadkowej w Lognan. Tu z przesiadką nie zatrybiło i mieliśmy chwilę żeby się rozejrzeć. Jednak po widokach z góry te tutaj nie robiły wrażenia. Stąd zaczynał się szlak do punktu widokowego do czoła lodowca Glacier d’Argentière. Trasa była dość łatwa ale i tak zajmowała ze 2h Nawet rozważaliśmy ten spacer ale ostatecznie chęć wjazdu na pozostałe góry zwyciężyła.
Wszystko sprawnie i dobrze idzie. Po chwili siedzieliśmy w autobusie i jechali do centrum Chamonix aby przesiąść się na kolejkę do lodowca Mer de Glace. Tym razem pora pozwalała na zjazd z końcowej stacji do samego lodowca. Z autobusu linii 2 przesiadamy się na elektryczny autobusik Le mulet, który jeździ do samej stacji kolejowej Mount Blanc skąd jest parę kroków wiaduktem do stacyjki kolejki zębatej Train du Montenvers. Tym razem ludzi jest znacznie więcej ale nic dziwnego w końcu jest środek dnia. Całe szczęście, że obsługa w zależności w którą stronę jedzie więcej ludzi – podstawia po dwa składy, które jadą jeden za drugim. Zwykle nie ma więc problemów z zajęciem miejsca choć jest tłoczno. Bilet – jeżeli nie ma się passa – kosztuje 31.5 euro co razem z ceną na poprzednim wjeździe daje 63 euro a to nie koniec dnia.
Kolejka wspina się ostro churgotając kołami zębatymi o zębatki pomiędzy szynami. Normalnie jest jeden tor ale co jakiś czas jest mijanka dla składów zjeżdżających z góry. Wydaje się że po drodze ma co najmniej jeden przystanek do jakiegoś schroniska ale na upartego pewnie można wysiąść na każdej mijance. Przed wjazdem na górną stację po lewej stronie znajduje się hotel du Montenvers dość ciekawie położony prawie na skraju doliny lodowca. Wybudowany w 1880 roku. Wtedy jeszcze nie jeździł tam pociąg, który dotarł tu dopiero w 1909 roku. W tamtych czasach – kiedy podróżowali tylko bogaci ludzie a lodowiec był znacznie większy – dotarcie tu musiało sprawiać na ówczesnych niesamowite wrażenie. Cóż teraz jest łatwiej. No i mamy fabrykę. Jest łatwiej to i ludzi multum.
Drugi raz wjechaliśmy po to aby wejść do „Grotte de Glace”. Takie korytarze wytopione/drążone w lodowcu. To tutejsza atrakcja od dawien dawna. Ale niestety wraz z cofaniem się lodowca ciągle ewoluuje. Już będąc tu pierwszym razem widzieliśmy że dla ułatwienia dotarcia tam zbudowana małą kolejkę gondolową która zwoziła turystów z brzegu doliny lodowcowej w jej głąb. Za kolejkę nic się nie płaci. Jadą na raz 2 wagoniki a w sumie takich zestawów po dwa jest ze 4. Nie jest wyczepiana z liny i gdy do wsiada się do tych dwóch wagoników pozostał wiszą tylko na linie. Ale i tak ta jazda idzie gładko. Niespodzianka zastaje nas na dole. Okazuje się, że kolejka nie zjeżdża w głąb doliny. No może kiedyś zjeżdżała ale lodowiec się wytopił jak smalec ze słoniny i do lodowca jest całkiem spory kawałek w dól. Ponoć ponad 400 stopni schodów wijących się stromym stokiem doliny. Co kilka lat jak ubywa lodowca dokładają kolejne stopnie. Tymi schodami ciągnie w dwie strony rzesza ludzi a dla niektórych wysiłek jest zbyt duży i ciągle ktoś odpoczywa. A potem trzeba będzie te wszystkie pokonać z powrotem. Druga niespodzianka jest taka – nie wiem dlaczego mnie to zdziwiło – że ta grota to już pewnie z setna wersja. Będąc blisko widać było, że lodowiec jest podziurawiony starymi, częściowy zawalonymi i stopionymi korytarzami. Więc ta grota jest całkiem nowa a za jakiś czas pewnie będzie nowsza. Zatem i te wszystkie lodowe rzeźby i ołtarzyki wewnątrz co jakiś czas powstają na nowo. Tu i tam lodowiec nakryto białymi płachtami żeby latem wolniej się topił. Mimo wszystko dziura w lodzie i tak sprawia wrażenie. Jej niebieski kolor poprzeplatany wtopionymi w lód kamieniami. Trasa nie jest długa, lekko zapętlona. Dużo ludzi i czasami trzeba wyczekać żeby zrobić fajne zdjęcie. Mimo tych wszystkich ludzi powrót idzie gładko a do tych wagoników do góry niedługo trzeba czekać. Dzięki temu powrót idzie bez zbytnich opóźnień. Wsiadamy w najbliższy powrotny pociąg ale jest jeszcze chwila na parę fotek. Generalnie nie ma się co rozsiadać bo pozostałe rzeczy widzieliśmy poprzednio. Gdyby mieć więcej czasu to można iść lodowcem do jakiegoś schroniska. Trasa ponoć widokowa na to trzeba by poświęcić osobny dzień.
Około 15 jesteśmy na dole. Plan jest taki żeby zrobić drugie podejście do wjazdu pod lodowiec Bionnassay do stacji kolejki zębatej – La Station Mont-Lachat. Ale to kawałek i spod dolnej stacji Train du Montenvers musimy dojechać dwoma autobusami. Najpierw elektryczny Le Mulet do stacji autobusowej Chamonix Sud a potem linią 1 ponownie do Les Houches. Z marszu wchodzimy do kolejki Bellevue i jedziemy na górę i od razu na stację (bilet w jedną stronę 14 euro to już 77euro od osoby). Ponownie mijamy schronisko nie zachodząc do środka, mijamy łąkę idąc prosto na stację Tramway du Mont Blank. Nie mamy szans zdążyć na godzinę 16:10 ale lepiej rezerwować już miejsce na następny który jest o 17:25. Przy kasie okazuje się że w zasadzie nie ma problemów z wjazdem bo o tej porze to większość osób zjeżdża i mają też zasadę, że wszyscy mają zagwarantowany zjazd ostatnim pociągiem ale zwykle starcza miejsca. Tylko poproszono nas o zameldowanie na górze w kasie że chcemy zjechać. Bilet na całą trasę tej kolejki kosztuje w dwie strony 37 euro. Czyli jak widać gdyby nie nasz multipass wydalibyśmy tylko dzisiaj 114 euro od osoby na bilety a multipas na 5 dni kosztował razem z kaucją zwrotną za kartę zbliżeniową 118 euro od osoby. Rachunek jest prosty – nie sknerzyć na pass. To ułatwia życie i mimo ogólnie jakiejś tam kwoty to chyba najtaniej było by się nie ruszać z domu a przecież nie o to chodzi. Zresztą w Szwajcarii było 2 razy drożej.
Mamy około godzinki do pociągu, pogoda świetna więc na znanej nam już łączce można spożyć posiłek z zapasów. Jesteśmy dość wysoko więc w jedną stronę mamy widok na zielone hale a w drugą na ośnieżone szczyty masywu Mont Blanc. Wymarzona sceneria na odpoczynek. Na stacji zebrała się niewielka grupka chętnych na wjazd ale w pociągu też parę osób siedziało. Ogólnie jednak sporo wolnych miejsc. My chcieliśmy tylko wjechać popatrzeć na lodowiec a dla tych co chcieli stamtąd robić jakieś trasy to było już za późno. Początkowo tramwaj pokonywał łagodny stok z widokiem na głęboką i olbrzymią dolinę lodowca Bionnassay. Widok na dolinę Chamonix przysłaniał nam kilkumetrowy garb brzegiem którego biegły tory kolejki. Po kilku minutach łąki znikły i zaczął przeważać krajobraz skalisty. W połowie drogi była jeszcze jedna stacja ale o tej porze nikt na niej nie wsiadał i nie wysiadał. Za to otworzył się tam na moment widok na dolinę Chamonix. Im wyżej tym stromiej i bardziej absurdalnie poprowadzono tory. Były momenty, że jechaliśmy nad samą przepaścią. Brzeg wagoników wystawał już poza półkę którą jechaliśmy. Poczułem się nawet trochę nieswojo. Tuż przed wjazdem na górną stację jest jeszcze wąski, wykuty w skale tunel a zaraz za nim tory się kończą i jest stacja. Tory się kończą urwiskiem tak szybko że tył ostatniego wagonu nawet nie wyjeżdża w całości z tunelu. Jest duża półka w skale gdzie jest punkt widokowy mała kasa i mały peron do wsiadania i wysiadania. A wszystko to z widokiem na lodowiec i dolinę. Jest 17:45 i mamy 45 minut do ostatniego pociągu. Wystarczy żeby się rozejrzeć i zrobić parę fotek. Od pociągu biegnie pod górę ścieżka w stronę lodowca i schroniska które znajduje się jakieś 200 – 300 metrów od stacji. Idziemy w tamtą stronę. Wokół kręci się trochę ludzi, którzy szykują się do zjazdu na dół kolejką którą przyjechaliśmy. A część idzie do schroniska. Z tego miejsca zaczyna się jedna z tras podejścia na Mont Blanc. To dla tych co nie chcą pochodzić z samego dołu. Zorganizowane grupki z przewodnikiem przyjeżdżają do tego schroniska wieczorem, nocują lub aklimatyzują i rano rozpoczynają podejście. Oczywiście stąd nie dali by rady podejść i wrócić w jeden dzień więc po drodze zorganizowano im jeszcze jedno schronisko które błyszczało się tak daleko w górze że gdyby się nie błyszczało to nie było by go widać. Na oko podejście tam i dalej na Mont Blank nie wydawało się ekstremalnie trudne. Jedyny problem to wysokość i problem z oddychaniem. Mijamy schronisko i pośród kozic idziemy w stronę lodowca. Gdyby nie czas to pewnie można by podejść do niego samego ale i tak jesteśmy blisko.
45 minut szybko mija i musimy wracać. Razem z resztą ludzi która tu jeszcze chodzi i fotografuje. Ostatnim pociągiem przyjechało nawet kilkoro ludzi. Będą spać w schronisku. Jest też wyprawa komercyjna na Mont Blank po dopieką 2 przewodników. To taka ekipa o jakiej pisałem. Jacyś Japończycy i chyba Amerykanie. Zapłacili i chcą się cieszyć wejściem. Mam wrażenie że gdybyśmy mieli raki, czekany i linę i więcej czasu to byśmy sobie sami weszli na tą górę.
Nie wyglądało ale ostatecznie pociąg do zjazdu wypełnił się prawie całkowicie. Nikt nie stał ale wiele miejsc wolnych to nie było. Czeka nas długi zjazd na koniec kolejki do miejscowości Le Fayet. Tak jak wjechaliśmy już się nie dało bo ostatnia gondola kolejki Bellevue odjechała pomiędzy 17:30 a 18:00. Schodzić nie ma co bo to prawie 1000 metrów w dół. Wymyśliłem że pojedziemy do tego Le Fayet i stamtąd zwykłą koleją wrócimy do Chamonix. Google mówiło że w Le Fayet zdążymy na ostatni pociąg. Trochę to wszystko na styk ale nie ma co się martwić na zapas.
Kolejka rozpoczęła powolny zjazd. Zębatka hurgotała strasznie i nie pozwalała się rozpędzić. I dobrze bo potem to już nic by nas nie zatrzymało. Widoki super i wielu ludzi fotografowało przez okna. Faktycznie najfajniejsza trasa jest pomiędzy Bellevue a La Station Mont-Lachat. Ta co właśnie jedziemy to typowo wysokogórski odcinek. Potem – co prawda dalej jesteśmy wysoko – ale krajobraz staje się bardziej sielankowy. Zielone łąki i trochę drzew i tak jest do stacji Gare du Col de Voza. Jest tu duży stylowe hotel – bo chyba nie schronisko – i generalnie taki węzeł szlaków turystycznych. Dalej rozpoczyna się zjazd do Le Fayet i jest to nudny odcinek biegnący w zasadzie w lesie. Historia jest taka, że dotąd wybudowano tą kolejkę w 1907 roku a potem do obecnej końcowej stacji dociągnięto w 1914. Ale pierwotnym zamiarem było wybudowanie tej trasy aż do Aiguille du Goûter. To szczyt nad lodowcem Bionnassay na wysokości 3860 metrów. Szkoda że przeszkodziła im pierwsza wojna światowa. Teraz tam znajduje się wspomniany schron na trasie na Mont Blank.
W wagoniku jedzie z nami dwóch młodych Polaków z „przypalonymi” słońcem twarzami ze sprzętem. Prawdopodobnie wracają z Mont Blank. Snują jakieś opowieści. W Le Fayet jesteśmy ok 19:40 i mamy może ze 100 metrów do stacji normalnych pociągów. Ostatni pociąg do Chamonix odjeżdża o 20:05. Niby czas jest ale musimy jeszcze znaleźć bankomat bo jutro opuszczamy camping i trzeba zapłacić i to gotówką. Czyli 25 minut na znalezienie bankomatu i zakupienie biletu. W kasie dworca autobusowego który był zaraz obok wskazują nam bankomat na poczcie kawałek dalej. Potem już idzie gładko. Bilety w automacie i ubikacja. Pomysł na bilet był taki aby wykorzystać naszą kartę carte d’hôte która zapewnia darmowy transport w dolinie Chamonix. Niestety z Le Fayet nie działa. Zaczyna działać za 2 stacje w Servoz. Z opisu wynikało że wystarczy kupić bilet do tej stacji a potem dalej za free na naszych kartach. Tak też zrobiliśmy. Pociąg już sobie dyszał na stacji. Ruszyliśmy punktualnie i wyglądało na to że to końcówka dnia i nic już nie może nas zaskoczyć. Zaraz po wyjeździe ze stacji konduktorka rozpoczęła sprawdzanie biletów. Ludzi nie było dużo ale do Servoz nie daleko. Nie zdążyła do nas dojść przed tą miejscowością. Ale nas widziała. Po odjeździe z Servoz w zasadzie działał już nasz karta d’hôte. Czyli aż kilka stacji za Chamonix mogliśmy na niej przejechać. Dlatego na pewniaka daliśmy konduktorce – gdy do nas podeszła – nasze bilety i kartę. No i dowiedzieliśmy się. Musimy dopłacić 8 euro bo karta d’hôte jest ważna gdy zaczynamy z Servoz. bo gdy zaczynamy wcześnie to musimy kupić normalny bilet na całą trasę. Bez sensu. Bo to oznacza, że gdybyśmy na oczach tej pani wysiedli w Servoz postali na peronie i wsiedli ponownie w ten sam pociąg to według ich regulaminu wszystko było by ok. W końcu podróż zaczynali byśmy w Servoz. No ale nie wysiedliśmy a pani nas widziała. No tak mnie ta głupota zatkała, że nie wiedziałem co powiedzieć. Iza natomiast powiedziała pani co myśli aczkolwiek nic to nie dało. Gdybyśmy w Le Fayet kupili od razu bilety do Chamonix zapłacili byśmy po 3 euro na osobę mniej. No to miałem pomysł ale nie zaoszczędziliśmy. Niesmak przez chwilę pozostał ale ostatecznie te parę euro na tle wszystkich wydatków to kropla i nawet Izie po kilku minutach przeszło. Kij im w oko. A zasady mają jak w PRL.
Wysiadamy w Les Moussoux – 2 stacje wcześniej przed stacją główną w Chamonix. Stąd mamy najbliżej na camping – około 400 metrów. To był bardzo długi dzień a jutro wyjeżdżamy. Szybka kolacja i spać.